Cześć wszystkim! :)
Zgodnie z zapowiedzią lecimy z kolejnym postem dotyczącym moich doświadczeń z poprzedniej redukcji. Dzisiaj chciałabym poruszyć problem, z którym dość często spotykam się w Waszych wiadomościach, a które najczęściej zaczynają się od słów: "Od pół roku/8 miesięcy jestem na redukcji/deficycie kalorycznym i nic już się nie dzieję- co mam zrobić, aby tkanka tłuszczowa nadal się spalała, gdzie jest problem?" itp.. Ja będąc osobą początkującą również nie zdawałam sobie sprawy, ile powinna trwać prawidłowo przeprowadzona redukcja (podkreślam, że nie była ona robiona pod kątem jakichkolwiek zawodów- zwyczajnie chciałam pozbyć się nadmiaru tkanki tłuszczowej). Ile trwała? Oczywiście tyle, ile zdecydowanie nie powinna- ponad 9 miesięcy. Tu przy okazji można zadać sobie pytanie, dlaczego ludzie decydują się na stosowanie tak długich redukcji? Sądząc po sobie oraz podejściu osób, które najczęściej zgłaszają się o pomoc, widzę ten sam problem- w pewnym momencie pojawia się "zastój", czyli nic innego jak bunt organizmu i mechanizm obronny. My w pierwszej kolejności postanawiamy przedłużyć tę redukcję, a co gorsze- postanawiamy jeszcze bardziej pogłębiać nasz deficyt, by przybliżyć się do postawionego sobie celu- by w końcu coś ruszyło. Ale czy faktycznie tak to działa? Niestety nie. Pierwszą i moim zdaniem najważniejszą rzeczą, jaką powinniśmy wiedzieć to to, że im dłużej tkwimy w tym deficycie, tym trudniej będzie nam później przyzwyczaić organizm do normalnego funkcjonowania na wyższych kaloriach. Widziałam to po sobie i widzę to również po osobach, z którymi współpracuję. Uwierzcie, że bardzo łatwo jest wpaść w to błędne koło, a niestety jeszcze trudniej jest z niego wyjść. W takim razie jaki będzie "bezpieczny" czas trwania takiej redukcji? Po tym, co już udało mi się wywnioskować na podstawie swoich dotychczasowych działań, myślę, że to znane założenie 14-16 tygodni jest jak najbardziej optymalne. Oczywiście nie znaczy to, że sztywno musimy trzymać się co do tygodnia, bo przecież startujemy z różnych pułapów i ktoś może potrzebować naprawdę zaledwie paru tygodni, aby osiągnąć to, do czego dąży, ale jeśli chcemy wyjść z tego bez żadnego uszczerbku na zdrowiu fizycznym jak i psychicznym, to nie powinniśmy przekraczać tej granicy, nawet jeśli wydaje się to dobrym rozwiązaniem.W pewnym momencie to już nie zdrowy rozsądek podpowiada nam, jakie kroki dalej podejmować, a chęć bycia jeszcze lepszym. Tylko jak można być lepszym, kiedy powoli zaczynamy wyniszczać się od środka nie mając o tym pojęcia...?
Najgorsze jest to, że jesteśmy tak zdeterminowani i po prostu nie wiemy, kiedy powiedzieć sobie STOP. Pisząc te posty wracam zawsze do starych zdjęć i postów na Istagramie, aby wyciągnąć jak najwięcej wniosków. Dzisiaj, kiedy w końcu patrzę trzeźwo- wiem, że swoje stop powinnam powiedzieć kilka miesięcy wcześniej. Zaczynając redukcję moim celem było to, na co pracuje większość dziewczyn- zgrabne nogi, fajna pupa, lekko zarysowany brzuch i jędrne ręce. Teraz widzę, że taki efekt osiągnęłam właśnie po dobrych 16 tygodniach deficytu kalorycznego- zerknijcie sobie na fotki:










I co się stało? Agacie zachciało się jeszcze lepszego six packa i bardziej wysuszonych nóg, więc trzeba było dorzucić kolejnych tygodni, a że coraz wolniej szło (bunt organizmu), to zaczęłam jednocześnie coraz niżej schodzić z kaloriami. Efekty były po prostu świetne... Tylko co z tego? Co z tego, jak zaczęły pojawiać się problemy hormonalne i jeszcze większe wymagania co do sylwetki. Teraz zadaję sobie tylko jedno pytanie: "po co?" Chyba po to, żeby przez kolejne kilka miesięcy walczyć z powrotem do równowagi, a przez następny rok (tak, trwa to do dziś) mieć problemy z zaakceptowaniem sylwetki z większym poziomem tkanki tłuszczowej. Co do tej kwestii, to przed nią również chciałabym Was ostrzec. Może super czułam się przy takim niskim %bf- kratce na brzuchu, wysuszonych nogach, ale nie oszukujmy się- nie jest to stan, na którym można normalnie funkcjonować nie wiadomo jaki czas. Nawet nie wiecie, jak ciężko było i niestety nadal jest (chociaż widzę poprawę) patrząc w lustro nie przypominać sobie tamtej "formy". Wiem, że teraz zawsze będzie mały "niedosyt", więc uważam, że naprawdę nie warto, szczególnie przy pierwszej redukcji dochodzić do "życiowej" formy, jeśli Twoim celem nie są jakiekolwiek zawody, a zwyczajna praca nad sylwetką dla lepszego samopoczucia.
Dla porównania tegoroczną redukcję postanowiłam przeprowadzić "z głową"- nie była już tak rygorystyczna jak poprzednia, a zakończyłam ją prawie o 5 miesięcy szybciej. Efekt końcowy pod względem %bf sporo odbiegał, ale udało mi się uniknąć tych wszystkim błędów, które wtedy mnie dotknęły, osiągając optymalną sylwetkę na podstawie której mogę teraz budować masę mięśniową.

Podsumowując, zanim zdecydujesz, żeby przedłużyć swoją redukcję o kolejne kilka tygodni czy nawet miesięcy, zadaj sobie pytanie, czy naprawdę tak bardzo tego potrzebujesz? Jeśli jesteś na deficycie już od ponad 4-5 miesięcy, a nie widzisz już żadnego progresu lub co gorsze- zaczynać dostrzegać coś niepokojącego, to może znak, aby zastanowić się czy jest sens dalej to ciągnąć? Organizm wie, że kiedy zaczyna dziać się coś niedobrego, musi zacząć się bronić i jeśli Ty podejmujesz z nim walkę- wiedz, że prędzej czy później ktoś będzie musiał pokazać białką chorągiewkę i na pewno nie skończy się to dobrze, jeśli to Twój organizm się podda. Wszystko w Twoich rękach- działaj, póki nie jest za późno.
Osoby, które dopiero dołączyły- zapraszam również do pozostałych postów dotyczących moich doświadczeń z redukcją:
#BŁĄD 1 oraz
#BŁĄD 2
Wszelkie uwagi, Wasze spostrzeżenia czy doświadczenia również mile widziane- im więcej informacji się zbierze, tym większe szanse, że trafią do osób, które cały czas ich poszukują.
Dajcie znać czy post się podobał lub nie, co ewentualnie byście dodali i o czym chcieliście poczytać w kolejnych postach. Jak już wspominałam- każde słowo to dla mnie motywacja do działania, bo wiem, że jest dla kogo działać! :)